Magiczna plaża w pobliżu Capo Vaticano | Kalabria przewodnik

Nasz host Riccardo opowiedział nam trochę w sekrecie o magicznej plaży w okolicach Capo Vaticano. Można dostać się na nią wspinając się na klif lub płynąc łódką. Trzecia opcja to schody prowadzące do prywatnych posiadłości, ale stwierdziliśmy, że tym razem nie będziemy skakać przez płot 🙂 Jako że Julia ma sentyment do wspinaczki, zdecydowaliśmy się na przeprawę przez klif. Riccardo oczywiście ostrzegał, że warto zabrać ze sobą wygodne adidasy, ale kto chciałby nosić w plecaku tyle rzeczy? Wybraliśmy się więc z jedzeniem, aparatem i w japonkach 🙂

Najpierw musieliśmy przespacerować się jakieś 15 minut plażą na południe. Doszliśmy do miejsca, w którym klif wrzynał się w morze i tym samym wyznaczał koniec plaży. Pewni siebie weszliśmy do wody licząc, że jeszcze kawałek klifu uda się obejść. Szybko jednak okazało się, że jest na tyle głęboko, że musielibyśmy płynąć. Z plecakami i sprzętem elektronicznym raczej nie byłby to dobry pomysł, więc pozostało nam wspiąć się na klif.

Po wejściu na pierwszą półkę, stwierdziliśmy jednogłośnie, że lepiej będzie kontynuować bez butów. Japonki nie były stabilne, a trasa była zbyt trudna, żeby ryzykować poślizgnięciem. Przez pierwsze pół godziny chropowate skały nie wywoływały większego dyskomfortu. Niestety później z każdą minutą było tylko gorzej. Skały zaczęły parzyć w podrażnione już stopy, a nam przestało być do śmiechu. Podrażnienia na stopach szybko zamieniły się w bąble, przez co mieliśmy ochotę rzucić się z klifu. Jednak nie poddaliśmy się i zmotywowani szliśmy dalej…

Było absolutnie warto. Kawałek plaży, który ukazał się naszym oczom po drugiej stronie klifu, był po prostu nieziemski. Absolutnie kameralna zatoczka, z pięknym pasem plaży i wysokim klifem z tyłu. Filmowa sceneria, w której ma się ochotę spędzić cały dzień. Bardzo szybko zapomnieliśmy o trudach przeprawy i spędziliśmy przecudowne popołudnie. Wygrzewaliśmy się na słońcu, jedząc melona i popijając koroną. Do zatoki co jakiś czas leniwie wpływały jachty, dodając uroku scenerii. Kompletnie nie chcieliśmy wracać!

Kiedy w końcu spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy w podróż powrotną, nie wiedzieliśmy jeszcze co nas czeka. Wyluzowani naszym kawałkiem raju na ziemi, pierwsze kroki na klifie stawialiśmy z uśmiechem na twarzy. Tym razem dosłownie po kilku minutach zdecydowanie mieliśmy już dość. Skały po całym dniu nagrzane były do niebotycznego poziomu. Teraz bardziej niż chropowate, wydawały nam się ostre. Każdy kolejny krok sprawiał nam potężny ból. W pewnym momencie minęliśmy dwóch włochów, którzy nie mogli uwierzyć w to, że wspinamy się boso! Pod koniec wspinaczki, ponad godzinę później, łzy same spływały nam po policzkach. Był to jeden z największych w naszym życiu testów wytrzymałości! Kiedy na końcu trasy zobaczyliśmy bar przy plaży, nie mogliśmy być bardziej szczęśliwi. Nie wiem ile czasu tam siedzieliśmy… Zjedliśmy lody i oczywiście napiliśmy się Martini 🙂

Zobaczcie nasze zmagania we vlogu:

Doświadczajcie z nami!

Relacjonowali Wam: Julia i Przemysław

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *